Przedsiębiorstwo Komunikacji Samochodowej w Częstochowie postawiono w stan likwidacji. Taką decyzję podjęło w drugiej połowie października nadzwyczajne walne zgromadzenie wspólników spółki, czyli de facto Skarb Państwa. Ten jeden z największych państwowych przewoźników, by zaspokoić roszczenia wierzycieli, pozbył się właśnie najwartościowszego ze swoich aktywów.
O problemach finansowych przedsiębiorstwa pisaliśmy na przestrzeni ostatnich dwóch lat wielokrotnie. PKS jako największy z operatorów zapewniał przede wszystkim mieszkańcom regionu połączenia komunikacyjne z Częstochową. Były prezes tej spółki Artur Piekacz realizował jednak konsekwentny proces eliminowania z rozkładów jazdy deficytowych kursów. Zaznaczał wielokrotnie w swoich wypowiedziach, że kończy ze „sponsorowaniem” gminom komunikacji. Wedle jego założeń, samorządy miały w dużo większym stopniu partycypować finansowo w kosztach utrzymywania przewozów. Nie wszyscy ulegli tej presji.
Rezultatem takiej strategii było chociażby zerwanie współpracy z PKS-em przez samorządy Blachowni i Konopisk, które porozumiały się z prywatną firmą i wdrożyły własną komunikację publiczną, a gmina Starcza nawiązała współpracę z przewoźnikiem, który od kilku lat już działał na ich terenie. Do oferty PKS-u przestały więc dopłacać, bo polityka firmy i jej problemy nie dawały gwarancji wywiązywania się z przedstawionych im rozwiązań.
PKS zniknął z Konopisk i Starczy, a na terenie Blachowni realizował niewielką liczbę kursów. Ponadto utrata sporego rynku przewozów, czego beneficjentami zostały mniejsze firmy, niewątpliwie przyczyniła się jeszcze mocniej do pogorszenia finansów spółki. Bardzo niepokojące informacje o kondycji przewoźnika wybrzmiewały z różnych stron. Samorządowcy niejednokrotnie nadmieniali, że władze przedsiębiorstwa prosiły o pomoc i wsparcie finansowe ich działalności. Nikt „bankruta” nie chciał jednak ratować, choć wiele gmin z regionu, nie mając nijako alternatywy, kontynuowało współpracę. Niewielki finansowy oddech przyniosło spółce zbycie za niemal 1 mln zł nieruchomości w Pajęcznie.
Na początku czerwca 2018 roku Artur Piekacz został odwołany z funkcji prezesa. Jego obowiązki przejął Dariusz Jadczyk, członek rady nadzorczej. Jednocześnie rozpisano konkurs na nowego szefa zarządu. Został nim w sierpniu ubiegłego roku Ludwik Kubasiak.
Kolejni prezesi nie potrafili poradzić sobie z trudną sytuacją finansową i organizacyjną. Wierzyciele spółki zabezpieczyli kilkumilionowe roszczenia na hipotekach nieruchomości należących do PKS-u. Nowy prezes, z początkiem tego roku, przystąpił więc do poszukiwania chętnych na ten majątek. Pod młotek wystawiono działkę, na której zlokalizowany jest dworzec autobusowy oraz siedzibę spółki przy ulicy Krasińskiego. Chaos trwał. Kursy co rusz nie były realizowane. We wrześniu, z powodu braków kadrowych, przewoźnik po raz kolejny masowo odwoływał rozkładowe kursy. Tylko w dniu 10 września nie odbyło się ich aż czternaście.
O tym, że spółka znajduje się w fazie likwidacji poinformowała niedawno częstochowska „Gazeta Wyborcza”. Z relacji redakcji wynika, że kierownictwo PKS-u nie udziela żadnych informacji na ten temat, a cała sprawa wyszła na jaw przy okazji postępowania związanego ze sprzedażą dworca. W dokumentach sygnowanych przez Ludwika Kubasiaka nie figuruje on już jako prezes, ale likwidator. Ponadto pieczęć firmowa zawiera adnotację, że spółka jest w likwidacji. Według ustaleń dziennika, takie decyzje miały zapaść podczas nadzwyczajnego zgromadzenia wspólników, które odbyło się 18 października.
Teren dworca autobusowego w Częstochowie udało się w końcu sprzedać, choć cena jest prawie 6 mln zł niższa od pierwotnie żądanej. Nabył go 6 listopada inny państwowy podmiot. Za 12,6 mln zł przeszedł on w ręce Polskich Kolei Państwowych. Na kupca czeka jeszcze biurowiec przy ulicy Krasińskiego. Wartość wywoławczą ustalono na niemal 4,6 mln zł. To o milion mniej niż podczas wiosennego przetargu na tę nieruchomość. Licytacja ma się odbyć 15 listopada.
Co dalej z firmą? Autobusy póki co kursują, ale tego jak długo będą jeździć nie wie nikt.