Pomimo niesprzyjającej pogody kilkuset zwolenników Szymona Hołowni pojawiło się wczoraj późnym popołudniem na Placu Biegańskiego. Wcześniej kandydat odwiedzał mieszkańców w domach, przekonując częstochowian do poparcia jego wizji prezydentury.
– Chodząc dzisiaj w waszym mieście od drzwi do drzwi i rozmawiając z ludźmi często słyszałem, że są oni już zmęczeni tym duopolem PiS-u i Platformy. Nie chcę Polski PiS-u, ani Polski Platformy. Chcę takiej Polski, w której prezydent będzie i z PiS-em i z Platformą rozmawiał o tym, co jest dobre dla Polaków, a nie tym nieustannym zajmowaniem nas ich problemami. Polityka odkleiła się od rzeczywistości. Politycy zajmują się sobą, a nie zajmują się nami. To jest właśnie ta rzecz, która może się 28 czerwca zacząć kończyć, bo polityków wynajmujemy po to, by rozwiązywali nasze problemy – mówił do zebranych Hołownia.
W swoim wystąpieniu wielokrotnie stawiał się w opozycji do tych dwóch ugrupowań.
– Popatrzcie, jak wygląda dzisiaj spór między dwoma, wielkimi graczami. Między PiS-em, a Platformą. Jedni puszczają spot o Dudzie, żeby go ośmieszyć i pokazać, jaki jest zabawny, drudzy spot o Trzaskowskim, żeby pokazać, że jest kłamcą, że jest siaki i owaki. Oni się tak tym świetnie bawią, że nawet zapomnieli programów napisać swoim kandydatom. Andrzej Duda ma szczątkowy, a Rafał Trzaskowski w ogóle nie ma żadnego. Powiedział, że może na piątek się wyrobi, podczas kiedy wybory są w niedzielę. Nadchodzi ten moment, by im pokazać, że to my jesteśmy siłą. Że to my, bezpartyjni obywatele, nieuwikłani w ten spór obywatele, mamy prawo żądać od polityków załatwiania naszych spraw – przekonywał.
W opinii Hołowni, kolejny partyjny prezydent, niezależnie czy będzie wywodzić się z PiS-u czy z Platformy Obywatelskiej, będzie pogłębiał istniejący problem wojny polsko-polskiej.
– To wybór między pożarem w domu, a złamaniem ręki. My musimy załatwiać sprawy, iść do przodu. Ani PiS, ani Platforma nie zbudowały solidnego systemu ochrony zdrowia w Polsce. A co z edukacją? – pytał retorycznie, by zaraz odpowiedzieć zebranym. – Mamy pomysł na polską szkołę. Na to jak sprawić, by była to szkoła, która zamiast zakuwania uczy rozumienia. Szkoła z nauczycielem, który jest tak dobrze opłacany, że samemu opłaca mu się uczyć. Dlatego w swoim programie mówię, że nauczyciel na starcie powinien zarabiać średnią krajową. I to nie jest rozrzutność, to jest inwestycja – dodawał.
W kontekście służby zdrowia kandydat uważa, że przede wszystkim trzeba odłużyć szpitale, przekazać je samorządom razem ze składką zdrowotną i zamiast na szpitalnictwo postawić akcent na profilaktykę.
– Dlatego mówię, że obywatele powinni mieć raz na kilka lat wolny dzień, w którym zrobią sobie kompleksowe badania. One kosztują w prywatnych przychodniach wiele tysięcy, ale to jest inwestycja. Bo jeżeli teraz wydamy parę tysięcy na badania, to nie wydamy później 30-40 tys. zł na szpital za trzy czy cztery lata. Bo po prostu wcześniej wyłapie się choroby – argumentował.
Podkreślał, że chce również państwa, które myśli w kategoriach pokolenia, a nie kadencji.
– Państwa, które stawia wielkie społeczne budowle, a nie absurdy w rodzaju Centralnego Portu Komunikacyjnego, na który już wydano 310 mln zł, albo kompletnie niemądrego przekopu Mierzei Wiślanej, o której wojskowi mówią, że otwieramy drogę rosyjskiej marynarce wojennej, która będzie mogła manewrować przez ten przesmyk choć sami nie mamy jednostek, które mogłyby przejść przez jego zanurzenie. Oni na to wywalili 2 mld zł. W kraju, w którym nie ma 800 tys. zł na telefon zaufania dla dzieci i młodzieży, na który dzwoni osiemnaścioro dzieci dziennie mówiąc, że chce popełnić samobójstwo – grzmiał.
W jego wystąpieniu pojawił się również akcent związany z częstochowskim PKS-em. Sporo było o ekologii i kryzysie wodnym. Polityk przekonywał, że należy przestawić energetykę na tę zieloną i wzmocnić ludzi pieniędzmi, by sami zakładali spółdzielnie prosumenckie, produkowali energię i sprzedawali nadwyżkę do sieci.
– Polacy są na tyle przedsiębiorczy, że nie potrzebują jednej wielkiej centralnej elektrowni jądrowej imienia braci Kaczyńskich. Polacy ogarną to sami. Tylko trzeba wspierać ich przedsiębiorczość, a nie myśleć jak za Gierka, że jest nam potrzebny wielki narodowy centralny port lotniczy, narodowy postój taksówek czy centralny narodowy sklep spożywczy – wymieniał w prześmiewczym tonie.
Dodawał, że ludzie potrzebują państwa, które wspiera samorządy.
– A nie takie, które kantuje, jak teraz, na subwencji oświatowej. Państwa, które wysyła samorządom pieniądze za realizowanie zadań, a nie zleca zadania i zostawia. Jako prezydent będę wetował każdą ustawę, która będzie ograniczała kompetencje samorządów – deklarował.
Podczas spotkania na placu Biegańskiego odniósł się też do spaw zagranicznych.
– Polska w polityce międzynarodowej musi być czymś więcej niż podróżowaniem z klęcznikami do Waszyngtonu żeby prowadzić negocjacje, które nie wiadomo o czym są i nie wiadomo jak zostały przygotowane. Oni (rządzący – przyp. red.) wpędzają nas w te kompleksy i mówią, że wstaliśmy z kolan. Polska w Unii Europejskiej dzisiaj powinna zajmować miejsce po Wielkiej Brytanii. Bo mamy do tego potencjał, aby być jednym z najważniejszych graczy. Dziś jesteśmy na samym końcu, nikt się z nami nie liczy, nie bierze nas poważnie pod uwagę. W dzisiejszym świecie musimy być w różnych sojuszach, bo na tym polega nasz interes – podkreślał.
Mówił, cytując papieża Franciszka, że jedność to nie jest jednolitość tylko pojednana różnorodność. Przekonywał, że Polacy potrzebują dziś prezydenta, który będzie nas uczył, jak się różnić jedocześnie nadal mieszkając w jednym domu. Ale chciałby także faktycznego rozdziału kościoła od państwa.
– Kościół i państwo na swoje miejsce. Jasna Góra to nasze narodowe sanktuarium. Jak można dopuścić do tego co się tam dzieje? Jak można dopuścić do wygłaszania kazań przez panią wicepremier i opowiadania dyrdymałów o ewangeliście Mateuszu i ewangeliście Łukaszu? – nawiązywał do niemądrej wypowiedzi biskupa Antoniego Długosza. – Dobrze że prezes nie nazywa się Jan, a prezydent Marek, bo już mielibyśmy komplet ewangelistów. Nie wiem jak Matka Boża to wytrzymuje. Za mojej kadencji nie będzie łączenia uroczystości kościelnych z państwowymi. Bo niby dlaczego żołnierze, którzy mają swoje sumienia i swoje wiary mają być zmuszani do uczestnictwa w obrządku religijnym mojego wyznania? – deklarował.
Hołownia jako prezydent nie będzie też potrzebował kapelana.
– Mogę chodzić do kościoła, jak każdy normalny człowiek. Jako katolik i obywatel zaangażowany mam prawo, by taki rozdział postulować i przeprowadzić. Konieczny jest także audyt przepływów finansowych pomiędzy państwem, a instytucjami ojca Tadeusza. Ale także i relacji finansowych państwa i kościoła. Jak będzie trzeba zajmiemy się także kwestią opodatkowania czy lekcji religii w szkołach. To są wszystko rzeczy, o których możemy i powinniśmy dyskutować, by państwo i kościół odzyskały swoją moc i sprawczość. A nie nawzajem zakleszczone robiły to co PiS i Platforma tylko w innej konfiguracji – punktował konkurentów przy widocznym aplauzie zgromadzonych.
Odniósł się także do jednego z głównych swoich haseł w tej kampanii wyborczej – pokolenie nie kadencja.
– Moja córka i wasze dzieci nie żyją w trybie niczyjej kadencji. Ich nie obchodzi cztery czy pięć lat. Ich obchodzi to co będzie za lat dziesięć, piętnaście, dwadzieścia. Państwo to wielki statek i już dziś trzeba zacząć kręcić kołem, żeby on popłynął we właściwym kierunku za trzy czy pięć lat. Prezydent ma nie widzieć elektoratu, prezydent ma widzieć człowieka. Prezydent ma być kimś kto nam przypomni, że my sobie nawzajem powinniśmy patrzeć w oczy, a nie tylko na ręce i do portfela. Patrzeć w oczy bez agresji i zastanawiając się jednocześnie, jak możemy coś zbudować, a nie jak możemy się znowu podzielić. Taka prezydentura jest możliwa i od takiej prezydentury dzieli nas tylko wasz głos – apelował o poparcie w najbliższą niedzielę.