30 czerwca autobusy Przedsiębiorstwa Komunikacji Samochodowej w Częstochowie wyjadą po raz ostatni w trasę. Ponad stu dwudziestu pracowników przewoźnika właśnie dostaje wypowiedzenia. – Pada wszystko. My już nie istniejemy – podkreślają w rozmowie z dziennikarzami zbulwersowani kierowcy.
15 czerwca, przed mocno nadszarpniętym zębem czasu gmachem częstochowskiego dworca PKS-u, posłanka Izabela Leszczyna zorganizowała konferencję prasową. Jej bezpośrednią inspiracją był list, który parlamentarzystka otrzymała w przeddzień Bożego Ciała od zatrudnionych w firmie ludzi. W korespondencji prosili o pilną interwencję w związku z dramatyczną sytuacją panującą w spółce. Jak informowała Leszczyna, sygnatariusze listu, choć anonimowi, skarżyli się, że od stycznia nie otrzymują należnych im wynagrodzeń.
– Raz dostali jakieś 300 zł, raz 400 zł. Nie znają swojej sytuacji prawnej, nie wiedzą w gruncie rzeczy czy są jeszcze pracownikami czy nie. Proszą o pomoc – mówiła, zaznaczając przy okazji, iż wystąpiła także z interwencją poselską skierowaną do wicepremiera Jacka Sasina.
To w kierowanym przez tego polityka Ministerstwie Aktywów Państwowych zapadła decyzja, która de facto przypieczętowała los PKS-u. Jak zapowiedziała Izabela Leszczyna, w kolejnym kroku także od władz przedsiębiorstwa zażąda wyjaśnienia sytuacji.
– Co się stało, że upada siedemdziesięcioletnia spółka? I to w czasie świetnej koniunktury gospodarczej, gdy rządzący Polską PiS wmawia wszystkim, że wszystko co robi, to robi dla ludzi z małych miejscowości i miasteczek, by nie byli wykluczeni. Dlaczego akurat dzisiaj ten PKS upada? – pytała, przekonując jednocześnie, że w czasie rządów jej ugrupowania spółką kierował kompetentny zarząd. – Wtedy utrzymywanych było kilkaset połączeń. Dziś jest ich kilkadziesiąt, a pracownicy są w sytuacji bez wyjścia – dodawała.
Problemy częstochowskiego PKS-u nie są niczym nowym. Na przestrzeni minionych kilku lat trudną sytuację przewoźnika opisywaliśmy na naszych łamach wiele razy. Artur Piekacz, były prezes spółki, zaczął realizować konsekwentny proces eliminowania z rozkładów jazdy deficytowych kursów. Wielokrotnie zaznaczał w swoich wypowiedziach, że kończy ze „sponsorowaniem” gminom komunikacji. Wedle jego założeń, samorządy miały w dużo większym stopniu partycypować finansowo w kosztach utrzymywania przewozów. Nie wszyscy ulegli tej presji.
Rezultatem takiej strategii było chociażby zerwanie współpracy z PKS-em przez Blachownię i Konopiska. Te porozumiały się z prywatną firmą i wdrożyły własną komunikację publiczną. Gmina Starcza z kolei nawiązała kooperację z przewoźnikiem, który od kilku lat już działał na jej terenie. Wspomniane samorządy do oferty PKS-u przestały więc dopłacać, bo polityka firmy i jej problemy nie dawały gwarancji wywiązywania się z przedstawionych im rozwiązań. Cegiełkę do pogorszenia finansów spółki dołożyli ponadto mniejsi przedsiębiorcy, którzy zostali beneficjentami sporej części regionalnego rynku przewozów osobowych.
W czerwcu 2018 roku Piekacz został odwołany z funkcji prezesa. Jego obowiązki przejął Dariusz Jadczyk, członek rady nadzorczej i jednocześnie rozpisano konkurs na nowego szefa. Został nim Ludwik Kubasiak, którego pod koniec ubiegłego roku właściciel, czyli Skarb Państwa, wyznaczył na likwidatora przedsiębiorstwa.
Jak podkreślał wtedy Kubasiak, nie chodziło o likwidację firmy w dosłownym sensie, ale jej restrukturyzację. Remedium na kłopoty zadłużonej spółki miała być sprzedaż wartościowych aktywów w postaci dwóch nieruchomości. Pod młotek wystawiono działkę, na której zlokalizowany jest dworzec autobusowy w Częstochowie oraz siedzibę spółki przy ulicy Krasińskiego.
Na teren dworca udało się znaleźć chętnego. Za 12,6 mln zł, czyli niemal 6 mln zł mniej od pierwotnej wyceny, miał przejść w ręce kolejnej państwowej spółki – Polskich Kolei Państwowych. Finalnie do transakcji sprzedaży jednak nie doszło.
Dzisiejszą konferencję prasową Leszczyny obserwowali pracownicy upadającej firmy. Zdecydowali się wyjść do dziennikarzy i poddać krytyce obraną przez zarząd pięć lat temu strategię. Wskazywali, że to właśnie złe decyzje Artura Piekacza, w szczególności utrata wartościowego rynku przewozów, przyczyniły się najmocniej do pogorszenia finansów spółki. Jak podkreślali, pięć lat temu w firmie zatrudnionych było ponad trzystu kierowców, dwa lata temu pracowało ich jeszcze około dwustu czterdziestu, a dzisiaj zostało około siedemdziesięciu. Nie kryli również żalu do lidera lokalnego PiS-u, który ich zdaniem pełnił kluczową rolę przy obsadzeniu Piekacza na tym stanowisku.
– Byliśmy dobrą firmą, ekonomicznie staliśmy dobrze. Kiedy przyszedł prezes Piekacz zaczęło się niszczenie, totalne niszczenie firmy. Niszczył to wszystko i naszym zdaniem to jest celowa robota. Tu chodzi głównie o ten teren (dworca – przyp. red.), który jest drogi i chodzi o to, by go przejąć. To jest celowe działanie. PKS-owi poświęciłem ponad trzydzieści sześć lat życia i teraz jest przykro. Naprawdę – mówił jeden z rozżalonych pracowników firmy.
Nasi rozmówcy potwierdzili, że pensje nie są wypłacane. W czasie największego zagrożenia związanego z epidemią koronawirusa jeździli, a w zasadzie pracowali wręcz charytatywnie. Bez wypłaty. Przedstawili także oficjalne pismo sygnowane podpisem likwidatora Ludwika Kubasiaka informujące, że w ostatnim dniu czerwca spółka kończy działalność. Treść tegoż dokumentu zaskoczyła wszystkich dziennikarzy. Tym bardziej, że władze spółki wystosowały je do związkowych przedstawicieli z NSZZ „Solidarność”… 11 maja.
– Nie mamy nic, ani grosza od państwa. Szumne zapowiedzi, reportaże na dworcach były, a teraz się robi coś odwrotnego. Pada wszystko. My już nie istniejemy. To jest kwestia dziesięciu, dwunastu dni. Oficjalnie jest ogłoszenie na tablicy, że od 30 czerwca zakończona zostanie działalność przewozowa PKS-u – oznajmił kolejny z kierowców.
We wspomnianym piśmie do związkowej „Solidarności” Ludwik Kubasiak zaznaczył, że zamiar dalszego istnienia firmy porzucono już 30 marca. Wtedy to Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Spółki, czyli Skarb Państwa jako właściciel, a de facto wspomniany wcześniej resort aktywów państwowych kierowany przez Jacka Sasina, zatwierdził harmonogram likwidacji PKS Częstochowa.
– W związku z powyższym, obowiązkiem likwidatora jest wypowiedzenie umów zawartych z pracownikami do 30 czerwca i działania te zostały rozpoczęte. Prowadzone są rozmowy z Przedsiębiorstwem Komunikacji Samochodowej „Polonus” w Warszawie S.A. w zakresie przejęcia potencjału przewozowego przez wyżej wymienioną spółkę – można wyczytać w piśmie Kubasiaka do związkowców, w którym dodał, że o warunkach i sposobie tworzenia placówki „Polonus” poinformuje w odpowiednim czasie.
Dlaczego związkowcy nie poinformowali wcześniej opinii publicznej o całej sytuacji? Z jakiego powodu tak późno dowiaduje się ona o ostatecznej decyzji związanej z likwidacją?
– Związki zawodowe w przedsiębiorstwie już praktycznie nie istnieją. Mają być cicho i koniec. Jak swego czasu przedstawiciele związkowców poskarżyli się w NSZZ „Solidarność”, to dwa dni później dostali wypowiedzenia – mówią zrezygnowani pracownicy.
Teraz wypowiedzenia z pracy dostaje cała załoga. Szczegółów zapowiedzianego przejęcia przez „Polonus” władze PKS-u jak do tej pory nie ujawniły. Ani pracownikom, ani mediom.