fbpx

Dąbrowa Zielona

Córka wójt z koleżanką hurtowo wynosiły gazety ze sklepów. Lokalnemu układowi nie spodobał się nasz artykuł

fot. Archiwum

Po publikacji materiału na temat odchodzącej z urzędu wójt Marii Włodarczyk i kandydata, którego namaściła na swojego następcę, w gminie zawrzało. Artykuł wzbudził w obozie miejscowej władzy taki popłoch, że sprawy w swoje ręce postanowiła wziąć córka rządzącej gminą matki. – Układ wystraszył się prawdy. Julita Mirowska, która jednocześnie jest dyrektorką miejscowego przedszkola wraz z inną dyrektorką Renatą Hasikowską, jeżdżą po gminie i wynoszą wszystkie gazety, jakie udało im się znaleźć w sklepach – zaalarmował redakcję jeden z czytelników. Miało być spektakularne i ciche zakneblowanie prasy, a wyszła kompromitacja kończącej karierę wójta Włodarczyk oraz porażająca bezmyślność połączona z nieudolnością zatrudnionej przez nią córki.

Co takiego znalazło się w opublikowanym na naszych łamach artykule, że w godzinach swojego urzędowania dwie dyrektorki placówek edukacyjnych z Dąbrowy Zielonej porzuciły stanowiska pracy i ruszyły w tournée po sklepach na terenie gminy z misją zarekwirowania egzemplarzy miesięcznika?

Poszło o artykuł, w którym ujawniliśmy, że Maria Włodarczyk nie będzie ubiegać się o kolejną kadencję, zamierza za to kandydować do rady powiatu, a na swojego następcę namaściła obecnego przewodniczącego rady. Jak podnosiła jedna z zatrudnionych w urzędzie gminy osób w rozmowie z redakcją, taki stan rzeczy martwi miejscowych, gdyż Krzysztof Kucharski jest odbierany jako osoba niesamodzielna i wyjątkowo uległa wobec obecnej wójt. – Mieszkańcy obawiają się, że tak naprawdę to ona będzie dalej rządzić. Tylko zza jego pleców – usłyszeliśmy.

W tekście poruszony został też wątek zarobków Włodarczyk, które ta była nauczycielka łączy z pobieraną jednocześnie emeryturą. W sumie chodzi o kwotę sięgającą ponad 330 tys. zł rocznego dochodu. Artykuł wspominał także o latoroślach rządzącej gminą prawie czternaście lat wójt. Jakiś czas temu tutejszą opinią publiczną wstrząsnęła informacja o zatrudnieniu w samorządowych jednostkach jej córek. Jedna z nich, Julita, jako dyrektor Gminnego Przedszkola w Dąbrowie Zielonej w 2020 roku była drugim po mamie najlepiej zarabiającym funkcjonariuszem publicznym w gminie. Kolejna z córek – Paulina – też w tym okresie świadczyła pracę w tej instytucji.

W artykule wspomniano o autorytarnym stylu rządów Włodarczyk, która potrafiła się skonfliktować nawet z miejscowym proboszczem. W materiale można było przeczytać i o tym, jak finansowo radzi sobie sam przewodniczący rady gminy. Aspirujący do zarządzania wielomilionowym majątkiem gminy Kucharski, jak wynika z jego oświadczenia majątkowego, utrzymuje się jedynie z pieniędzy z samorządowej diety i niewielkiej kwoty z prowadzenia gospodarstwa. W ostatnim złożonym przez niego dokumencie widnieje niecałe 32 tys. zł dochodu rocznego. Rodzi to tym samym pytanie, jak, żyjąc poniżej płacy minimalnej, jest on w stanie utrzymać ze te pieniądze rodzinę? Jak zamierza budować sukcesy gminy, skoro sam zdaje się mieć problemy z wygenerowaniem własnego? Odpowiedzi na te pytania, jak wynika z treści artykułu, redakcji nie udało się zdobyć.

– Julita Mirowska, córka wójt Włodarczyk i dyrektorka naszego przedszkola jeździ po gminie z Renatą Hasikowską, dyrektorką szkoły w Dąbrowie Zielonej czarnym lincolnem i zabierają wszystkie wasze gazety zostawione dla mieszkańców w sklepach. Dochodzi do niemalże dantejskich scen. Ludziom wyrywane są te gazety z rąk. To jakiś obłęd – zabrzmiał w słuchawce telefonu głos jednego z czytelników, który zadzwonił na redakcyjny numer odnaleziony w wydaniu.

Informacja o marce i kolorze dość rzadkiego na lokalnych drogach samochodu sprawiła, że wydawcy miesięcznika postanowili objechać najbliższą okolicę, zlokalizować wspomniane auto i przyłapać dyrektorki na gorącym uczynku, odzyskując przy okazji wyniesiony ze sklepów nakład. Długo nie trzeba było szukać. Charakterystyczny wóz stał zaparkowany przed urzędem gminy. Julita Mirowska siedziała w gabinecie swojej matki. Wyraźnie zaskoczone kobiety wpadły w popłoch, kiedy usłyszały, co jest celem wizyty właścicieli tytułu.

– Mamy informację, że właścicielka czarnego lincolna jeździła po gminie i zbierała ze sklepów gazety, które zostawiliśmy dla mieszkańców. Chcielibyśmy odzyskać naszą własność – wyartykułowano powód obecności.

– A to poproszę, poproszę. I tak zrobimy, jeśli tak się stało. Panowie wejdą tutaj. Pani tu usiądzie pani dyrektor i proszę się z tego miejsca nie ruszać – poinstruowała córkę Włodarczyk, a ta posłusznie zajęła krzesło w sekretariacie. – Panowie wejdźcie, porozmawiajmy. Stała się rzecz niefajna – stwierdziła wójt, ale zamiast konkretnie odpowiedzieć na prośbę o zwrot wyniesionej ze sklepów prasy, zaczęła kluczyć.

Maria Włodarczyk była doskonale zorientowana w całej sytuacji, a odmalowane na jej twarzy zaskoczenie, spowodowane nagłym przybyciem właścicieli tytułu, próbowała po chwili zastąpić rozmydlaniem istoty rzeczy.

– Panowie na pewno otrzymacie z powrotem gazety. Ja ustalę, gdzie one są, ale teraz to jest niemożliwe – lawirowała.

Jałowa rozmowa prowadziła donikąd. Chwilę po opuszczeniu budynku o całym zajściu redakcja telefonicznie powiadomiła policję. Pomimo iż urząd gminy tego dnia był czynny do godz. 17, to wójt Włodarczyk chwilę po godz. 14 pośpiesznie opuściła obiekt, wsiadła do samochodu i odjechała. Zanim kilkadziesiąt minut później przyjechali funkcjonariusze, z urzędu niemalże tuż przed nimi wynurzył się, jak się później okazało, mąż Julity Mirowskiej. Zięć Marii Włodarczyk przejął kluczyki od swojej żony, pośpiesznie wsiadł do czarnego lincolna i z piskiem opon opuścił parking.

Po zrelacjonowaniu policjantom z komisariatu w Koniecpolu szczegółów zdarzenia i podzieleniu się przypuszczeniami, iż około siedmiuset zabranych z gminnych sklepów gazet znajduje się najprawdopodobniej w bagażniku tego krążownika amerykańskich szos, mundurowi skontaktowali się z oficerem dyżurnym.

– Dyspozytor polecił udać się pod adres, pod jakim zarejestrowane jest auto. Ktoś z komendy miejskiej w Częstochowie musiał usłyszeć o zgłoszeniu i wydano dyspozycję bliższego zbadania sprawy. Także jedźcie panowie za nami – podsumował jeden z funkcjonariuszy.

Przez dłuższą chwilę nikt nie reagował na dzwonek domofonu w posesji, gdzie mieszka córka Marii Włodarczyk. W końcu do bramy podszedł ten sam mężczyzna, który wyraźnie zdenerwowany odjeżdżał autem sprzed urzędu gminy.

– Każdy może sobie przecież wziąć darmowe gazety. Żona z koleżankami je wzięła, by rozdać swoim znajomym – wypalił rozbrajająco do policjantów Michał Mirowski, małżonek dyrektorki przedszkola w Dąbrowie Zielonej i zięć Marii Włodarczyk.

Na pytanie, czy to forma takiej specyficznej pasji małżonki, by w godzinach pracy zajmować się zbieraniem po całej gminie gazet w celu dalszego dystrybuowania ich po znajomych, przemilczał odpowiedź, zauważając być może brak logiki w swojej wypowiedzi.

– Pan nam pokaże to auto, w którym panowie podejrzewają, że przewożono zebrane gazety – zareagował za to policjant.

– Nie, nie chciałbym. Nie ma tu tych gazet. Na sto procent. Żona dzwoniła do mnie zapłakana, że dziennikarze szum robią, a ona tylko wzięła darmową gazetę, żeby znajomym porozdawać – powtarzał jak mantrę mąż dyrektorki. – Jestem w kontakcie ze swoim mecenasem, który powiedział mi, że policja nie ma prawa sprawdzić samochodu – odparł Mirowski.

– Jeżeli pan nie ma nic do ukrycia, to w czym problem? Przecież po ludzku z panem rozmawiamy. Inaczej będziemy musieli załatwić nakaz – przekonywali stróże prawa.

Gdy jeden z policjantów raportował oficerowi dyżurnemu rozmowę z Mirowskim, mężczyzna zmienił nagle zdanie i postanowił wpuścić funkcjonariuszy na teren posesji. Jak się można było spodziewać, gazet w bagażniku nie znaleźli.

– No przecież mówił wyraźnie, że żona zdążyła rozdać znajomym te kilkaset sztuk – śmieje się nasz informator z urzędu gminy. – A tak już mówiąc poważnie, to osób, które szabrowały wasze gazety ze sklepów było więcej. Po punktach biegała choćby jedna z pracownic Domu Pomocy Społecznej w Soborzycach, którego dyrektorką jest żona Krzysztofa Kucharskiego, przewodniczącego rady gminy i kandydata na wójta. To mało poważne, przecież wszędzie są dziś kamery. Paradoksalnie to panie całą tą akcją jeszcze bardziej nakręciły temat i uwiarygodniły dodatkowo wydźwięk tego artykułu. Ludzie sobie zdjęcie strony z gazety telefonami wysyłali, a przecież i w internecie można przeczytać ten artykuł. Cały patologiczny układ został w końcu obnażony. To jedna wielka kompromitacja Marii Włodarczyk i jej córki. Na moje to Julitą Mirowską i Renatą Hasikowską powinno się teraz zająć kuratorium oświaty. Z jakiej racji te panie opuściły swoje miejsca pracy? To za to biorą publiczne pieniądze, by ganiać po wsiach i prasę rekwirować? To, że z siebie zrobiły pośmiewisko, to pal licho. Ich sprawa. Tylko, że temat tak się rozniósł po powiecie, że dla naszej gminy to słaba reklama – dodaje redakcyjne źródło.

Jak wynika z docierających do nas informacji, od czasu wyskoku obu dyrektorek w urzędzie gminy panuje grobowa atmosfera, a Maria Włodarczyk cały czas szuka osoby, która dzieli się informacjami z prasą. Redakcja wPowiecie zapewnia wszystkie osoby, które chciałyby się podzielić wiedzą na temat nieprawidłowości w funkcjonowaniu tutejszego samorządu, że mogą one liczyć na całkowitą anonimowość.

– W mojej miejscowości ludzie się śmieją, że jak za komuny dzieci się straszyło czarną wołgą, to teraz będzie się im mówiło, że jak będą niegrzeczne, to przyjedzie czarny lincoln. Wyskoczy z niego elita naszego grona pedagogicznego i będzie dzieciom konfiskować zeszyty. Bo przecież mogły w nim skrytykować zbudowany w gminie przez Włodarczykową układ. Ale to taki śmiech przez łzy. Wstyd po prostu, jeden wielki wstyd przed mieszkańcami innych samorządów. Maria Włodarczyk powinna się spalić z tego wstydu. W groteskowym stylu kończy karierę włodarza – dodaje inny z naszych rozmówców, zastrzegający nazwisko do wiadomości redakcji.

Nikt z urzędu gminy przez kilka tygodni po publikacji nie zechciał odnieść się do treści zawartych w artykule. Popierany zaś przez Marię Włodarczyk kandydat na schedę po niej, kilkukrotnie w różnych odstępach czasu telefonował do redaktora naczelnego wPowiecie. Nie odniósł się jednak do artykułu, nie próbował przedstawić swojego stanowiska. Chciał się za to spotkać, by porozmawiać o… współpracy. Redakcja nie uznała jednak za zasadne, by spotkać się z samorządowcem.

Newsletter

Koronagorączka w Mykanowie. Wójt apeluje o zaprzestanie hejtu wobec chorych i ich rodzin

Mykanów

Maskpol na krawędzi bankructwa? W sprawie spółki interweniuje były wicepremier i minister obrony

Panki

Będą kosić i stawiać snopki. Starostwo szykuje na sobotę festiwal

Mykanów

Pobiegną w szczytnym celu. Mieszkańcy Garnka chcą pomóc 13-latce wygrać ze śmiertelną chorobą

Kłomnice

Newsletter