fbpx

Rędziny

Lokalnej żulerni zakazy niestraszne. Pomimo epidemii biesiadowali od rana

fot. Adrian Biel

Miejscowym koneserom niskobudżetowych alkoholi zorganizowano obok sklepu namiastkę ogródka piwnego. Nikt nie wpadł na to, że tłumnie odwiedzane przez biboszy miejsce może stać się ogniskiem zapalnym epidemii.

Na terenie przyległym do sklepu spożywczego w Kościelcu, systematycznie zbiera się nieformalna grupa miłośników napojów alkoholowych konsumowanych pod chmurką. Jak informują nasi czytelnicy, niezależnie od pory roku i panujących warunków atmosferycznych, gdy tylko wspomniana placówka uruchamia swoje podwoje, w jej orbicie pojawiają się amatorzy wyskokowych trunków.

– W okresie zimowym rządzą małpki. Wiadomo, wtedy towarzystwo potrzebuje się rozgrzać. W lecie, gdy jest upalnie, dla odmiany króluje zimne piwo – zdradza nasz rozmówca, gdy pytamy o dominujące w tym gronie konsumenckie trendy.

Mieszkaniec, z którym rozmawiamy nie ukrywa, iż częsty widok entuzjastów wyrobów z etanolu, wzbudza coraz większą irytację sporej części społeczności wiejskiej. Jak przekonuje, to swoiste życie towarzyskie przy sklepie rozkwitło krótko po tym, gdy jego właściciele uruchomili prowizoryczny ogródek piwny.

– A w zasadzie dwa ogródki, bo oprócz tej części schowanej za gustownym, żółtym koszem na śmieci, jest jeszcze jeden w głębi posesji. Coraz więcej ludzi to denerwuje. Przecież widok tylu żuli, którzy tu wiecznie przesiadują, wpływa demoralizująco na dzieci i młodzież – ubolewa.

Miejsce jest znane redakcji. Do wspomnianego sklepu co miesiąc dostarczamy aktualne wydanie gazety. I choć będąc w trasie często przy sklepach można spotkać podobne altany, to ta w Kościelcu szczególnie rzuca się w oczy. Za każdym razem, pomimo wczesnych godzin porannych, kłębi się w niej tłum miejscowych biesiadników.

W ostatnim czasie, ze względu na epidemię, przysklepowe ogródki są zamykane. Niechlubny wyjątek stanowi omawiany przypadek. Gdy podjechaliśmy pod sklep, na miejscu można było naliczyć około dziesięciu stłoczonych na małej przestrzeni birbantów. Kiedy próbowaliśmy zrobić zdjęcie, tłum rozbiegł się nagle w popłochu. Trudno powiedzieć czy na osobach, które zostały na miejscu zagrożenie epidemiczne nie robi żadnego wrażenia czy po prostu woleli nie wstawać, by nie ryzykować konfrontacji z grawitacją.

– Można prosić o numer telefonu do właściciela? Chcielibyśmy zadać kilka pytań w związku z ogródkiem, w którym pomimo zakazu zgromadzeń gremialnie imprezują klienci waszego sklepu – zareagowaliśmy na tę bezprecedensową sytuację.

Ekspedientka była nieugięta, kontaktu nie udostępniła. Podjęła jednak próbę wyproszenia ostatnich relaksujących się za barykadą ze śmietnika gości. Niestety zdziwienie odmalowane na ich twarzach sugerowało brak zrozumienia powagi sytuacji. Choć wirus, z którym wszystkim przyszło się zmagać, zagraża także i ich zdrowiu oraz życiu, a bezmyślna niefrasobliwość może doprowadzić do sytuacji, w której dla okolicznych sąsiadów wyprawa do sklepu może okazać się tą ostatnią. 

Newsletter

Koronagorączka w Mykanowie. Wójt apeluje o zaprzestanie hejtu wobec chorych i ich rodzin

Mykanów

Maskpol na krawędzi bankructwa? W sprawie spółki interweniuje były wicepremier i minister obrony

Panki

Będą kosić i stawiać snopki. Starostwo szykuje na sobotę festiwal

Mykanów

Pobiegną w szczytnym celu. Mieszkańcy Garnka chcą pomóc 13-latce wygrać ze śmiertelną chorobą

Kłomnice

Newsletter